Jadę z kumpelą nad morze na cztery dni. Tak, znów tam gdzie nie lubię...
Cudownie..., po sezonie, zaledwie 32 stopnie, nareszcie plaża będzie znośna i bez tłumów.
Podjeżdżam pod dom mojej psiapsiółki a ta stoi z walizką i dwiema torbami, kieckami na wieszakach, plecakiem i jeszcze z kapeluszem w dłoni. Pakujemy jej pół szafy do bagażnika obok mojej mizernej walizeczki i ruszamy w pieciogodzinną trasę. W połowie drogi słyszę "..o matko! Bikini nie spakowałam!"Ja się pytam jak można jechać na plażę i nie wziąć bikini? To tak jak jechać na narty bez nart, albo grać w golfa bez kija. Tyle bagażu a takiej ważnej rzeczy nie zabrała. Nic to, trzeba było lecieć kupić strój praktycznie zaraz po przyjeździe. Z buta przeszłyśmy 25 kg w pierwszy dzień..w pozostałe prawie to samo... Średnia wieku na plaży to jakieś 82 lata i w dodatku sami angole. Po przybyciu wszystkich możliwych plaż, oglądaniu ciałek, ciał i i innych pochodnych, po tym jak bolały nas pięty, łydki, po tym jak zatarły nam się uda (gdyby tak tam suchej trawy napchać to rozpałka gotowa), po tym jak mi się gęba zjarała a kumpela dostała uczulenia na słońce... stwierdziłyśmy, że trzeba by na fejsie jakiś fan page z motywacją zrobić typu " jak w pięć dni wrócić do formy, po dziesięciu latach zaniedbania.."
Ps. schudłam 300 deko. Warto się śmiać, to doskonale spala kalorie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz