Czasem mamy tak poukładane
w naszym życiu, że jak coś wybiegnie lekko poza linie którą
sobie wyznaczyliśmy to zaraz zaczynamy się zastanawiać nad
przyczynami i skutkami.
Nie mowie że zdrowiej
jest wegetować i czekać co nam życie przyniesie. Trzeba mieć
jakieś kryteria, odnośniki i marzenia do których się dąży. Ale
po kolei..
Ja osobiście należę do
osób które są raczej impulsywne i nie działają z premedytacja.
Nie mam zatem podejścia do życia z planem w reku tylko działam pod
wpływem impulsu. Nie wiem czy to dobrze czy nie, wiem że tak nie
jest mi nudno. Jestem typem malarza życiowego.. Jak widzę ze komuś
smutno to staram się namalować mu uśmiech na twarzy barwami uczuć
jakie we mnie drzemią. Uwaga, mam też czarna farbkę, której
raczej nie używam... ale jak użyje to bez rozcieńczania.
Wszyscy słyszeliśmy że
rutyna zabija. I tak jest nie tylko w miłości, tak jest też w
pracy, w autobusie i na torze saneczkowym. Jeśli coś robimy
automatycznie.. bo taka jest trasa... to staje się to nudne.
Jeśli w pracy dzień w
dzień wykonujemy tą samą czynność i patrzymy na te same twarze
dochodzi do tego, że nas to nudzi po czasie. Czasem dobrze jest gdy
wredna szefowa wejdzie nam na pazury, gdy możemy się wyżyć na
rowerku treningowym za karę. Czasem dobrze gdy na autostradzie coś
się dzieje... jakiś kierowca obok ma ochotę na wyścigi.. zamiast
jechać te smutne 90 na godzinę. Zaszalejmy. Czasem dobrze jest
wypaść z toru saneczkowego tylko po to, żeby poczuć że można
zmienić trasę i się nie zabić.
Czasem myślimy, że nasze
życie jest satysfakcjonujące gdy nagle pojawi się ktoś na naszej
drodze i nagle wszystko wydaje się być blade i bez sensu. Okazuje
się że jednak nasza praca w porównaniu z jego to czysta nuda, że
ten autobus poranny to stary trup, że tor saneczkowy jest już tak
wyjechany że trawa spod niego wystaje, ale tak się do tego
przyzwyczailiśmy że nawet tego nie dostrzegamy. I wtedy
zastanawiamy się czy to faktycznie tak jest, że nasze życie to
takie bezbarwne, rutynowe i nudne, czy to może ta nowa osoba ma na
nas taki wpływ? Tak zmienia nam barwy świata sama swoja osoba.
Nie umiem określić...
Może i to i to?
Czasem też zdarza się i
tak, że właśnie taka nowa osoba ma ze sobą kredki i farbki... i
zaczyna malować nam życie i pokazywać prawdziwe barwy i odcienie
tego świata, bo nasze odcienie już wyblakły.
Dobrym sposobem byłoby
zaszufladkować sobie takiego “malarza” na te gorsze dni. Na dni
chandry, smutku i nostalgii.. Nie zawsze sama sobie potrafię
namalować serduszko, choć komuś rysuje z łatwością
Problem w tym ze taki
“malarz” tez ma uczucia i nie da się zatrzymać go w ukryciu na
czas kiedy nam się spodoba.
Chciałabym mieć taki
zaczarowany ołówek.. Narysować sobie takiego malarza z każdym
razem jak potrzebuje barwy w moim życiu i nie patrzeć na moje
wysuszone farbki.
Bo nie łatwo być
malarzem samemu sobie..Wydawało by się że “malarz” to taki ktoś mało ważny.. a jednak, bez niego
wszystko takie bezbarwne...
Czemu to co piszesz jest takie smutne a zarazem bardzo prawdziwe. Przeczuwam jakieś zmiany w twoim życiu. Bądź szczęśliwa i nie używaj zbyt dużo czarnej farby;-)
OdpowiedzUsuńZmiany czasem sa wskazane :) , a z farba bede ostrozna ;)
UsuńOby na lepsze , szczerze życzę☆;-)
UsuńCzasem na lepsze trzeba poczekac.. I najpierw trzeba zmian na gorsze, dotknac dna aby sie odbic :)
Usuń