czwartek, 8 maja 2014

Kolejny dzień


Wiem, że nie mogę zdradzić mojego marzenia (bo podobno się nie spełni, a ja przesądna wcale nie jestem), ale mam taki mały plan w języku nie ojczystym, który nosi tytuł “Un dia mas” co znaczy „Kolejny dzień”.
Każdy z nas ma przecież kolejny dzień, przed sobą lub za sobą..
Ja dziś miałam dzień raczej zabawny, tak jak i wszystkie dni ujęte w moim projekcie “kolejny dzień” , bo chce sprawić żeby czytelnik się śmiał do książki ,a nawet płakał czasem jeśli musi.. ale zawsze i tylko ze śmiechu.
Dziś jak co dzień wstałam za dziesięć siódma,. Mam zawsze godzinę do wyjścia, wiec pije kawę..którą to dziś wylałam sobie na dekolt na dobry początek. Następnie pod prysznicem zaciełam się na nodze. Krew się lała jak z zarzynanej świni i zanim wyszłam do pracy, wciąż ciekło mi po kostce. Takie głupie dzienne golenie! Facetowi raz na tydzień się nie chce, a ja tu jadę maszynka dzień w dzień i nie marudzę. No oczywiście nie miałam się w co ubrać i długo myślałam przed szafą, grzejąc w tym czasie dzieciom mleko do chrupek śniadaniowych. Mleko się z nudów zagotowało w mikrofali i wykipiało. No, musiałam pozmywać i oczywiście wciąż nie miałam się w co ubrać. Te 2 kilo po świętach wciąż się trzymają na brzuszku i uparcie twierdza że im tam dobrze. Wyszłam za późno, w za ciasnej sukience i postanowiłam podbiegać kulturalnie jak spłoszona perliczka na każdym przejściu dla pieszych. Dodać muszę, że mam prawie 4 km w jedna stronę wiec mam sporo podbiegania. Problem w tym, że spadały mi majtki przy każdym truchcie i głupio wyglądałam podciągając je do góry wraz z przymaławą sukienką.
Do pracy spóźniłam się tylko pięć minut, ale nikt nie zauważył. Rzuciłam plecak w kanciapie, zamknęłam drzwi za sobą i słyszę że ta moja zezowata recepcjonistka (od zeza rozbieżnego) Laura , wola mnie gdzieś z oddali. Ponieważ siłownia ma 800 metrów kwadratowych obleciałam całą siłownię krzycząc “gdzie jesteś?”, po to żeby odkryć, że ja zamknęłam w kanciapie bez światła i dobrze że miała telefon przy sobie i wpadła na to, żeby do mnie zadzwonić. A dzwoniła wprost do mojego telefonu, który był w plecaku, który to właśnie porzuciłam w tej samej kanciapie w której ją uwięziłam. Skończyło się dobrze. Ja płakałam ze śmiechu, a ona tymi wielkimi rozbieżnymi oczami patrzyła na mnie zwijającą się ze śmiechu, i wcale jej do śmiechu nie było ( niektórzy nie maja poczucia humoru). Potem napadła mnie mucha. Taka wielka tłusta i ociężała. Usiadła mi la łokciu i nie chciała odlecieć. Jak ją trzepnęłam, to spadła klientce przed sam nos. która trenowała rozciąganie na podłodze (nie mucha trenowała leżąc na podlone, tylko klientka.. bo mucha już ledwo zipała po moim trzepnięciu). No oczywiście musiałam jej zwłoki usunąć po owym zajściu (nie zwłoki klientki , choć ona wyglądała na bardziej martwą niż owa mucha ). Obrzydlistwo. Wszystkie dwie one leżące.
No do domku domaszerowalam w majtkach które wciąż opadały i zaraz po przekroczeniu progu byłam najszczęśliwszą kobietą w za małej sukience na świecie, bo mogłam wszystko z siebie zrzucić i oddać się temu co lubię najbardziej.

A co kobiety zwykle lubią najbardziej? Nie zdradzę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz