Zepsuta lodówka to nie
dramat, ale przy tych upałach, gdy nawet z kranu nie leci zimna woda
lecz ciepła, jest to meczące. Po tym jak dokonano na mnie zamachu
spadającą mrożoną kaszanką, która wyleciała za mną z drugiego
pietra, wraz z kiełbasą i czosnkiem, który częściowo potoczył
się gdzieś pod samochody, doszłam do domu i stwierdziłam, że
głodna nie jestem ale muszę zjeść bo bez lodówki mi się zepsuje.
Co prawda przez ostatnie dwa dni żywiłam się bardzo zdrowo, jadłam
gotowany mrożony groszek od rana do nocy. Było tego z 2 kilo w zamrażarce i przecież coś z tym musiałam zrobić. Nie
jest to coś co polecam na dłuższą metę, choć zielone lubię
generalnie. Ja na tych moich w miarę szczupłych kopytkach a brzuchem
balonem, wyglądałam jak wzdęta sarenka po takiej "diecie". W nocy
koszmary od zaparć wietrznych. Koszmar we śnie i na jawie.
Wracając do tematu lodówki... dwa dni temu znów przestała chłodzić. Kiedyś
zadzwoniłam po fachowca którego podglądałam co i jak robi żeby
naprawić. Pan odkręcił płytę na tylnej części zamrażalnika,
polał wrzątkiem, zakręcił i skasował 50 euro. Ja mądra kobieta
przekazałam mężowi co tam się dzieje, że wiatraczek nie chłodzi
w lodowce, bo tam ta dziurka która prowadzi od zamrażalnika do
lodówki ma tampon lodowy, tuż pod tymi żeberkami metalowymi co to
chyba są systemem chłodzącym. No, tak po mojemu pokazałam palcem i
zrozumiał. Od tej pory jak się awaria powtarzała to było wiadomo
co i jak. Ale nie tym razem. Teraz padła na amen. Naprawa 200 euro, a
gwarancji tylko pól roku na funkcyjność. Pojechałabym sama kupić
nową, ale czekałam aż pracuś przyjdzie, bo chciał też zdecydować
która lepsza. Jako mężczyzna potrafi przecież lepiej odczytać na
karteczce A++ lub A+++ i która więcej energii spożywa. Czasem
musimy poudawać że nam imponują tą wiedzą o elektryce i nie tylko.
Wiedziałam, że jak ze mną pojedzie to jeszcze mnie przewlecze po
dziale z telewizorami żeby "tylko popatrzeć", ze będzie chciał "popatrzeć" tez na karty pamięci do telefonu i na tablety... i na
gierki jeszcze. A potem mówią że to z kobietami człowiek się
męczy na zakupach.
Jeśli chodzi o lodówki,
to to, co mi się podobało, to jemu się nie podobało, bo miało
jedną szufladkę zamiast dwóch. To co jemu się podobało mi się
nie podobało, albo wydawało mi się że jest za wielka, albo
wystające uchwyty mi nie pasowały..Po 2 i pól godzinnym
niezdecydowaniu wybraliśmy Bosch. Okazało się że nie ma na
składzie... ale nie tylko w tym sklepie. We wszystkich! Była jedna
70 km od nas. No bez przesady! Pani zaproponowała nam od tego samego
fabrykanta Siemens. No wzięlibyśmy, ale była prawie stówę
droższa i mąż jednak nalegał na Bosch. Stwierdziłam z rozdartym
sercem, że poczekamy na nowa dostawę. Damy zaliczkę na rezerwację i już. No i wyrywa się mój mąż z pytaniami przed rezerwacją. Tak zwane ostatnie podrygi przed życiową decyzją o kupnie lodówki, która przeciez ma być na całe życie.. "A jak pani
myśli a dlaczego ta cena jest taka a nie inna...?,... a z którego roku
jest ten model?,... a czemu macie promocje?,... a czemu na stronie producenta
drożnej a u was taniej...? " Kobieta póki mogła odpowiadała, widać że lubiła mówić bo nawet się dowiedziałam jaka lodówkę i za
ile ma jej brat i że ona jest rozwódką, bo też miała
niezdecydowanego męża. Ja tupiąc z nogi na nogę patrzyłam błagalnie na mojego experta. No nie wyjdziemy dziś pomyślałam... no nie kupimy... a to już 22-ga, sklep zamykają. Westchnęłam ciężko na pożegnanie,
zostałam współczująco pogłaskana po ramieniu przez ekspedientkę i pojechaliśmy na kolacje. W domu nic nie było przecież.
Po powrocie siedzę w
salonie i słyszę z kuchni “..o kur... mała! Mamy problem . Ona
się tu nie zmieści, będzie wystawać za meble na grubość drzwi..
no i na wysokość nie wejdzie, ma o 6 centymetrów za dużo” dodał cichutko. Na
co ja ze stoickim spokojem odrzekłam: “ a mówiłam że ona jakaś
wysoka mi się wydaje. No nic, pojedziemy jutro i wybierzemy
mniejsza”. Oczywiście mój mąż jest złota rączka i stwierdził że on te meble będzie przerabiał... Meble na wymiar z jakimiś
wykończeniami ozdobnymi a on będzie drzwiczki rżnął, podnosił i
wycinał. Już wiedziałam że nocka będzie zła, nie tylko ze
względu na jego remoncik który już zgrzytał
mi w głowie aż wióra leciały, ale także ze względu na tą zjedzona kolacje. Po
co ja jadłam to nie wiem.
Jest 9 rano a ja wciąż
jakbym 2 kilo mięsa wcięła i ruszyć się nie mogę. Koszmary nocne
były oczywiście. Już nie o gazach mowie, tylko o tych trzech
złotych muchach wielkości gołębia które wpadły mi przez okno i
siadały na nodze, mowię też o tych drewnianych rzeźbach które
miałam w torebce i ożyły, a także tych cyganach do których
poszłam do toalety i nie powiem już nic więcej...
Dziś rano miałam do
wyboru kawa z kwaśnym mlekiem czy kawa solo. Ciśnienie już rośnie
po drugiej czarnej. Chyba wieczorową porą pójdę z koleżankami na
wiśnióweczkę albo coś, żeby je sobie obniżyć, podczas gdy mój specjalista będzie wyżywał się w kuchni z wyrzynarką i młoteczkiem.
Pozdrawiam
Ja
Kobieta Zwykła
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz