Dziś czwarty dzień jestem w domu. Rano ogarnęłam chałupę, jakieś pranie, czesanie
zwierza, wietrzenie... No jak każdego dnia, odgruzowałam pocztę
mail, odpisałam komu trzeba. Trzy kawy, na czwartą pojechałam do
koleżanki. Jaki ten Madryt rozwleczony! Na kawę trzeba jechać 17
km, jakby sąsiadek nie było!. Po drodze wstąpiłam do Decathlon.
Dzieci prosiły o nowe plecaki. Przy okazji wpadłam do Ikea. Nie
znoszę jej, ale tylko tam mogłam kupić te żaluzje, o takim a nie
innym wymiarze. Przeleciałam przez dwa pietra idąc za strzałkami...
inaczej się nie da i po 15 minutach, spocona i wnerwiona dotarłam
do celu, niestety nie było w takim kolorze! No masz! Więc
przyleciałam do domu z niczym. Jakież to siedzenie w domu i
bieganie poza domem jest meczące i rutynowe. Nie wiedziałam co
wrzucić na ruszt zanim dzieciaki wpadną. Czasu mało. Pomyślałam,
że tak będzie najszybciej.
Przepis na pieczeń domową z kury.
składniki:
*kura domowa
*whiskey
Zalaną kurę domowa należy upiec w
piekarniku. Najprawdopodobniej ona sama tam się rzuci z chęcią, by
skrócić swoje monotonne życie.
Gotowe.
Z całym szacunkiem do kurek domowych i
pań domu. Ja w domu nie mogę! Ratunku. Dzień 4. (zanotowałam w
moim notesie myślowym).
I pomyślałam o tych kilku królewnach,
które przecież nie były jak królewny wychowywane.
Śnieżka – bidulka. Kura domowa.
Sprzątała karłom, a potem obcy facet ja we śnie całował, miłość
od pierwszego wejrzenia... Szczęściara skończyła jako mężatka,
jeśli małżeństwo jest czyimś marzeniem to gratulować jej
należy, że akurat na księcia trafiła. No ale ugotować umiała.
Szacunek dla niej. Obrotna raczej była.
Kopciuszek – sprzątaczka, która
miała uknute zgubić buta i wiedziała, że będzie za nią leciał
księciulek fetyszysta. Przebiegła z niej była istota! Ja na
miejscu księcia bym nie tknęła spoconego buta, ale tu się
zdradził ze swoim małym zboczeniem. Skończyła dzięki temu jako
mężatka. Może po ślubie wciąż w kominku dokładała i mężowi
nogi grzała. Tego nikt już nam nie zdradzi... No, jakby nie było w
bajkach ciężko wspominać o preferencjach głównych bohaterów.
Ale kto uwierzy, że nikt nie miał stopy rozmiaru Kopciuszka!? Teraz
fabrycznie standardowe 38 na każde kopytko pasuje.
Roszpunka – fajna była. Dziewczyna z
fantazją i talentem. Pracowita. Lubie takie. Moja ulubiona. Też
miała szczęście, że pierwszy napotkany był tym jedynym...
chyba.. „bo dali nie napisali”!
Ariela – ta żyła jak królewna. Nie
napisali co jadała i kto jej podawał pod nos. Bo co jedzą syreny?
Chyba nie ryby? Może jakieś algi...zdrowe podobno. Ale szacunek mój
zdobyła poświęcając rodzinę dla wybranka. Ta chociaż sama
sobie lubego wybrała. Ukłony dla naszej pływaczki!
Oj, było ich jeszcze kilka. I żadna
nie nudziła się i nie kończyła z głową w piekarniku.
Od dawna nie czytam dzieciom bajek. Z
resztą zawsze uważali, że to bzdura. Ja też tak uważam, a zawsze
na bajkach płaczę. Na Frozen zasmarkałam chyba ze 4 chusteczki.
Dzieciom nawet łza nie spadła. Ucieszone wyszły z kina, a ja z
rozmazanym makijażem. Wstyd mi powinno być. Ale kobieta tak ma, że
wstydu nie ma.
Ja też już chyba nie mam.
I tym szczerym wyznaniem pożegnam się
z państwem tą wieczorową porą, podając siebie jako wiśnię w
zalewie spirytusowej. W południe kura, a wieczorem wiśnia wytrawna.
Kaczka dziwaczka zmieniała się w zająca, to ja też mogę
przechodzić transformacje wszelkie.
Kobieta zmienna jest.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz