czwartek, 20 listopada 2014

Kura...w zalewie


Dziś czwarty dzień jestem w domu. Rano ogarnęłam chałupę, jakieś pranie, czesanie zwierza, wietrzenie... No jak każdego dnia, odgruzowałam pocztę mail, odpisałam komu trzeba. Trzy kawy, na czwartą pojechałam do koleżanki. Jaki ten Madryt rozwleczony! Na kawę trzeba jechać 17 km, jakby sąsiadek nie było!. Po drodze wstąpiłam do Decathlon. Dzieci prosiły o nowe plecaki. Przy okazji wpadłam do Ikea. Nie znoszę jej, ale tylko tam mogłam kupić te żaluzje, o takim a nie innym wymiarze. Przeleciałam przez dwa pietra idąc za strzałkami... inaczej się nie da i po 15 minutach, spocona i wnerwiona dotarłam do celu, niestety nie było w takim kolorze! No masz! Więc przyleciałam do domu z niczym. Jakież to siedzenie w domu i bieganie poza domem jest meczące i rutynowe. Nie wiedziałam co wrzucić na ruszt zanim dzieciaki wpadną. Czasu mało. Pomyślałam, że tak będzie najszybciej.
Przepis na pieczeń domową z kury.
składniki:
*kura domowa
*whiskey
Zalaną kurę domowa należy upiec w piekarniku. Najprawdopodobniej ona sama tam się rzuci z chęcią, by skrócić swoje monotonne życie.
Gotowe.
Z całym szacunkiem do kurek domowych i pań domu. Ja w domu nie mogę! Ratunku. Dzień 4. (zanotowałam w moim notesie myślowym).
I pomyślałam o tych kilku królewnach, które przecież nie były jak królewny wychowywane.
Śnieżka – bidulka. Kura domowa. Sprzątała karłom, a potem obcy facet ja we śnie całował, miłość od pierwszego wejrzenia... Szczęściara skończyła jako mężatka, jeśli małżeństwo jest czyimś marzeniem to gratulować jej należy, że akurat na księcia trafiła. No ale ugotować umiała. Szacunek dla niej. Obrotna raczej była.
Kopciuszek – sprzątaczka, która miała uknute zgubić buta i wiedziała, że będzie za nią leciał księciulek fetyszysta. Przebiegła z niej była istota! Ja na miejscu księcia bym nie tknęła spoconego buta, ale tu się zdradził ze swoim małym zboczeniem. Skończyła dzięki temu jako mężatka. Może po ślubie wciąż w kominku dokładała i mężowi nogi grzała. Tego nikt już nam nie zdradzi... No, jakby nie było w bajkach ciężko wspominać o preferencjach głównych bohaterów. Ale kto uwierzy, że nikt nie miał stopy rozmiaru Kopciuszka!? Teraz fabrycznie standardowe 38 na każde kopytko pasuje.
Roszpunka – fajna była. Dziewczyna z fantazją i talentem. Pracowita. Lubie takie. Moja ulubiona. Też miała szczęście, że pierwszy napotkany był tym jedynym... chyba.. „bo dali nie napisali”!
Ariela – ta żyła jak królewna. Nie napisali co jadała i kto jej podawał pod nos. Bo co jedzą syreny? Chyba nie ryby? Może jakieś algi...zdrowe podobno. Ale szacunek mój zdobyła poświęcając rodzinę dla wybranka. Ta chociaż sama sobie lubego wybrała. Ukłony dla naszej pływaczki!
Oj, było ich jeszcze kilka. I żadna nie nudziła się i nie kończyła z głową w piekarniku.
Od dawna nie czytam dzieciom bajek. Z resztą zawsze uważali, że to bzdura. Ja też tak uważam, a zawsze na bajkach płaczę. Na Frozen zasmarkałam chyba ze 4 chusteczki. Dzieciom nawet łza nie spadła. Ucieszone wyszły z kina, a ja z rozmazanym makijażem. Wstyd mi powinno być. Ale kobieta tak ma, że wstydu nie ma.
Ja też już chyba nie mam.
I tym szczerym wyznaniem pożegnam się z państwem tą wieczorową porą, podając siebie jako wiśnię w zalewie spirytusowej. W południe kura, a wieczorem wiśnia wytrawna. Kaczka dziwaczka zmieniała się w zająca, to ja też mogę przechodzić transformacje wszelkie.
Kobieta zmienna jest.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz