poniedziałek, 17 listopada 2014

Zacięło mi się życie


Czasem tak bywa w życiu człowieka, że ni go kijem ni go pałą.
Tak jak ten cholerny rozporek, co przytnie majtki... ani w te ani wewte. I stoisz jak ten idiota i nerwowo szarpiesz i boisz się, że zepsujesz...
Mi się właśnie tak życie zacięło. Stanęło w dziwnym momencie. Zakleszczyło się. Mam tyle myśli niekolorowych, które chciałabym jakoś przybrać w barwy. Najlepiej niewojenne. Miałam parę planów w głowie, tylko nie przewidziałam, że one nie zależą tylko ode mnie i skończyło się wiadrem zimnej wody na mojej głowie i plany zwyczajnie się rozmyły, rozpłynęły... Cóż , wiara czyni cuda podobno, więc skoro moją wiarę nadciągnięto, postanowiłam cuda zdziałać innym razem zdana sama na siebie. Nie w tej chwili oczywiście. Zwyczajnie gdy mi się zachce. Ot, taka drobna pozytywna myśl mi się nasunęła podczas pięciuset kilometrowej jazdy samochodem. I oby nie marudzić i nie smucić wspomnę, że byłam w ten weekend nad morzem. Odwoziłam rodziców, zostałam u nich na noc i następnego dnia wracałam.
W nocy śpię sobie u nich spokojnie , jak na kobietę zmęczona przystało...dodam ze obaliłam butelkę białego wina przed snem w ramach odprężenia mięśni i szarych komórek ,a tu mnie ze snu o piątej nad ranem wyrywa głos mamy:
-Marceliiiinoooo...-mówi głośnym półszeptem.-Marceliiiino... - trochę zawyża wołanie.-Marcelino!! -wrzeszczy po chwili.
Słyszę jak idzie jej małżonek z kuchni i pyta:
-Co się stało?
-Chciałam powiedzieć przynieś mi szklankę wody jak będziesz wracał. A ty nie słyszysz ja wołam. No, idź teraz z powrotem i przynieś. Tylko podnoś te nogi jak chodzisz! Szurasz tak kapciami, że mi dziecko obudzisz! -mówi mama z wyrzutem w glosie.
Śmieję się sama do siebie pod kołdrą i zasypiam z uśmiechem, aż do siódmej trzydzieści. Mama mnie zrywa bo trzeba iść chodzić. Bo to zdrowe. Spać kobiecie nie dają. Raz w życiu się bez dzieci, bez męża, bez zwierząt z domu wyrwałam i spać nie można. Obowiązki wszędzie, wszędzie obowiązki! Nawet poza domem. I tak sobie potem leżałam na plaży, grzałam moje plecki na piachu, mamusia mi obiadek gotowała żebym przed wyjazdem do domu coś zjadła... I tak sobie myślałam ze mam wyrzuty sumienia od tego leżenia. Ile ja bym mogła w tym czasie w domu porobić. A tak to wszystko leży i na mnie czeka. Tak jak leżę i czekam na coś... nie wiem na co. Gdzieś tam w środku miałam nadzieję, że ojciec dzieci coś zrobi i przynajmniej z głodu nie umrą przez dzień... No i przeżyli! Co prawda nikt nie wiedział, że prasowanie powinno być odfajkowane, zakupy zrobione, kwiatki podlane i takie tam drobiazgi. Dziś rano musiałam na biegu wyprasować dziecku dres do szkoły (odświeżyć raczej, bo był zwinięty za drzwiami, niewyprany oczywiście), a na śniadanie były tylko herbatniki i mleko (odtłuszczone, moje, bo przecież nie poszli na zakupy). Nosem rano pokręcili wszyscy i się zawinęli. A ja teraz kumulacja zajęć. I zamiast już lecieć do sklepu, sprzątać, gotować i prać i prasować siedzę i pisze.. jakbym pisarzem ważnym była.
Ach, powiadam.. poniedziałek, to okropny dzień na wyrzuty sumienia. Odłożę je sobie na jutro razem ze stertą prasowania.
Pozdrawiam dopijając kawę bez pospiechu i idę do sklepu. Obym wina nie zapomniała kupić, bo dzisiejsze winy muszę gdzieś utopić.




4 komentarze:

  1. Najważniejsze jest to "bez pośpiechu"... :)
    Z moich ulubionych: odpuszczam, nie chce mi się ...
    Da się żyć :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :) Odpuszczam... ale tylko czasem, bo popadnę w lenistwo :P

      Usuń
    2. odpuszczam Wam ten akt zdrowego egoizmu ;)

      R.

      Usuń