Czasem tak bywa w życiu
człowieka, że ni go kijem ni go pałą.
Tak jak ten cholerny
rozporek, co przytnie majtki... ani w te ani wewte. I stoisz jak ten
idiota i nerwowo szarpiesz i boisz się, że zepsujesz...
Mi się właśnie tak
życie zacięło. Stanęło w dziwnym momencie. Zakleszczyło się.
Mam tyle myśli niekolorowych, które chciałabym jakoś przybrać w
barwy. Najlepiej niewojenne. Miałam parę planów w głowie, tylko
nie przewidziałam, że one nie zależą tylko ode mnie i skończyło
się wiadrem zimnej wody na mojej głowie i plany zwyczajnie się
rozmyły, rozpłynęły... Cóż , wiara czyni cuda podobno, więc
skoro moją wiarę nadciągnięto, postanowiłam cuda zdziałać
innym razem zdana sama na siebie. Nie w tej chwili oczywiście.
Zwyczajnie gdy mi się zachce. Ot, taka drobna pozytywna myśl mi się
nasunęła podczas pięciuset kilometrowej jazdy samochodem. I oby
nie marudzić i nie smucić wspomnę, że byłam w ten weekend nad
morzem. Odwoziłam rodziców, zostałam u nich na noc i następnego
dnia wracałam.
W nocy śpię sobie u nich
spokojnie , jak na kobietę zmęczona przystało...dodam ze obaliłam
butelkę białego wina przed snem w ramach odprężenia mięśni i
szarych komórek ,a tu mnie ze snu o piątej nad ranem wyrywa głos
mamy:
-Marceliiiinoooo...-mówi
głośnym półszeptem.-Marceliiiino... - trochę zawyża
wołanie.-Marcelino!! -wrzeszczy po chwili.
Słyszę jak idzie jej
małżonek z kuchni i pyta:
-Co się stało?
-Chciałam powiedzieć
przynieś mi szklankę wody jak będziesz wracał. A ty nie słyszysz
ja wołam. No, idź teraz z powrotem i przynieś. Tylko podnoś te
nogi jak chodzisz! Szurasz tak kapciami, że mi dziecko obudzisz!
-mówi mama z wyrzutem w glosie.
Śmieję się sama do
siebie pod kołdrą i zasypiam z uśmiechem, aż do siódmej
trzydzieści. Mama mnie zrywa bo trzeba iść chodzić. Bo to zdrowe.
Spać kobiecie nie dają. Raz w życiu się bez dzieci, bez męża,
bez zwierząt z domu wyrwałam i spać nie można. Obowiązki
wszędzie, wszędzie obowiązki! Nawet poza domem. I tak sobie potem
leżałam na plaży, grzałam moje plecki na piachu, mamusia mi
obiadek gotowała żebym przed wyjazdem do domu coś zjadła... I tak
sobie myślałam ze mam wyrzuty sumienia od tego leżenia. Ile ja bym
mogła w tym czasie w domu porobić. A tak to wszystko leży i na
mnie czeka. Tak jak leżę i czekam na coś... nie wiem na co. Gdzieś
tam w środku miałam nadzieję, że ojciec dzieci coś zrobi i
przynajmniej z głodu nie umrą przez dzień... No i przeżyli! Co
prawda nikt nie wiedział, że prasowanie powinno być odfajkowane,
zakupy zrobione, kwiatki podlane i takie tam drobiazgi. Dziś rano
musiałam na biegu wyprasować dziecku dres do szkoły (odświeżyć
raczej, bo był zwinięty za drzwiami, niewyprany oczywiście), a na
śniadanie były tylko herbatniki i mleko (odtłuszczone, moje, bo
przecież nie poszli na zakupy). Nosem rano pokręcili wszyscy i się
zawinęli. A ja teraz kumulacja zajęć. I zamiast już lecieć do
sklepu, sprzątać, gotować i prać i prasować siedzę i pisze..
jakbym pisarzem ważnym była.
Ach, powiadam..
poniedziałek, to okropny dzień na wyrzuty sumienia. Odłożę je
sobie na jutro razem ze stertą prasowania.
Pozdrawiam dopijając kawę
bez pospiechu i idę do sklepu. Obym wina nie zapomniała kupić, bo dzisiejsze winy muszę gdzieś utopić.
Najważniejsze jest to "bez pośpiechu"... :)
OdpowiedzUsuńZ moich ulubionych: odpuszczam, nie chce mi się ...
Da się żyć :)
:) Odpuszczam... ale tylko czasem, bo popadnę w lenistwo :P
Usuńodpuszczam Wam ten akt zdrowego egoizmu ;)
UsuńR.
Dziękuję
UsuńM