sobota, 18 kwietnia 2015

Jestem stworzona do jazdy



Potrzebuję mechanika samochodowego. Takiego co ma wszystkie palce i wszystkie klepki. Mojemu brakuje kilka.. Mówię o palcach, bo klepek mu nie sprawdzałam, choć sądzę, że nie wszystkie posiada. Pojechałam do warsztatu z reklamacją bo mi wskaźnik nie działa. On sam mi naprawiał dwa tygodnie temu, a teraz mi sugeruje że może mi żarówkę wymienić. Oburzyłam się bardzo bo tyle to i ja mogę zrobić ...tyle i dużo więcej! Pan chyba zrozumiał w tym momencie, że baba za kierownicą może być równie niebezpieczna jak i przed nią... Pogrzebał więc uważniej i naprawił. Generalnie mam pechowy samochód. Od początku jak tylko go kupiłam i wjechałam z salonu (a było to jedenaście lat temu) to już wtedy coś przeczuwałam. Co prawda wyjechałam na tak zwaną pałę, bo miałam prawo jazdy od dziesięciu lat, ale nie miałam okazji jeździć ani jako kierowca ani jako pasażer. Kupiłam więc samochód i wyjechałam na ulicę. Towarzyszył mi wówczas mój mały synek na tylnym siedzeniu. Stanęłam na światłach. Zielone myślę zaraz będzie trzeba ruszać. Noga na sprzęgle... pamiętaj babo popuszczasz tu...dodajesz gazu... i ruszasz. Noga mi się spieszyła bardziej niż mózg. Gazowałam w miejscu, ludzie w popłochu z pasów uciekali... No i ruszyłam, pojechałam ze 10 metrów i wjechałam w korek. Tym razem silnik zgasł. Syn zainteresowany, czemu na nas trąbią i czemu stoimy pomyślał, że paliwa nam brakło. Biedne dziecko miało niezachwianą wiarę, że mama potrafi jeździć. Ruszyłam. Pojechałam dalej, ale nie chcieli mnie wpuścić na mój pas zjazdowy , no i musiałam jechać prosto na autostradę. Pierwszy raz w życiu czułam, że samochód mnie prowadzi, a nie ja jego. Wszystko mi się trzęsło, nie wiedziałam gdzie jadę i kiedy wrócę i czy w ogóle kiedyś do domu trafię. Trafiłam po czterdziestu minutach, choć salon kilometr od domu. Takie wycieczki fundowałam sobie na początku dość długo. Do pracy chciałam jeździć, bo to szybciej przecież.Po opanowaniu trasy doszłam do czasu osiemnastu minut, ale przed opanowaniem , musiałam wychodzić do pracy dwie godziny wcześniej żeby dojechać na czas. Zawsze gdzieś nie tam pojechałam. Z powrotem do domu było tak samo ciekawie, z tym że jak już się zbliżała godzina wyjścia, to ja zbliżałam się coraz częściej do toalety. Schudłam chyba ze cztery kilo zanim okiełznałam moje autko. Jak pierwszy raz wjechałam do myjni, to na ręcznym... no i nie dość że mam klaustrofobie to jeszcze taki mały drobiazg mnie wypłoszył - wałek który przesuwa się przed przednią szybą nie szedł w kierunku w którym ma się przesuwać..czyli do góry, ale przesuwał się poziomo wprost na moje oczy. Szyba zaczęła pękać ja z nią... Uciekać , piszczeć? Miałam krótki dylemat co robić więc zdecydowałam się szybko na te obie akcje. Więcej wypadków nie miałam. Raz tylko wjechałam babie w dupę na rondzie, bo jej silnik zgasł tuz przede mną.. A spieszyło mi się po tort dla córki. No i jeszcze raz złapałam gumę gdy mamę odwiozłam na dworzec. Pojechałam w piżamie, bo to północ był i wywlekłam się z łóżka. Jak już złapałam flaka, to łaziłam w tej piżamie po deszczu z papierami w dłoni i szukałam jak nazywa się ulica. Samochody zwalniały, trochę się przyglądali seksi wariatce. Nauczyło mnie to jeździć zawsze w ciuchach i staniku przede wszystkim. No i jeszcze wtedy jak osłona od podwozia mi odpadała i chciałam ja przykleić taśmą, zanim w warsztacie mnie przyjmą. No i było to tak . Wstałam o 6 rano. Pobiegłam do szafy w poszukiwaniu grubej i mocnej taśmy klejącej! Ale znaleźć coś w szafie mężczyzny jest dla mnie rzeczą bardzo deprymującą.  Po wyjęciu z szafy 4 skrzynek z narzędziami mojego męża.. no przecież w którejś musi być.. Dokopałam się do mojej zbawiającej taśmy! Biegiem pokonałam schody, ciemno na ulicy.. jakieś dwie latarnie oświetlają chodnik i zaparkowane przy nim samochody. 
Położyłam się się kolo krawężnika w celu podklejenia podwozia i patrzę a tu podwozie nie dynda! OHHH, ucieszyłam się ogromnie, że to pewnie maż wieczorem mi naprawił. Ale jako kobieta przezorna i tak urwałam zębami parę kawałków taśmy i przykleiłam..No tak na wszelki wypadek..żeby do powrotu do domu wytrzymało i do odstawki do warsztatu. Wstaję po tym czynie, przechodzi jakiś osobnik płci męskiej, patrzy na mnie podejrzanie. No ja wiem że o 6 rano człowiek może się przestraszyć jak zobaczy wypełzającą spod samochodu rozczapierzoną kobietę z taśmą w reku. Może pomyślał że ja z ETA jestem i bombę przykleiłam? Przyspieszył kroku i odszedł. Wchodzę do klatki, rzucam okiem przez ramie na mój samochodzik dumna sama z siebie, że taka jestem sprytna.. Patrzę i oczom nie wierzę! Mój samochód zmienił kolor na zielonkawy! Patrzę na tablicę rejestracyjną... o w mordę, to nie mój samochód! Serce przyspieszyło mi rytmu. Dylemat: wejść znów pod auto i odkleić ta taśmę, czy położyć się dwa samochody dalej pod tym właściwym i go należycie podkleić? Opcja druga wydala mi się rozsądniejsza.. przecież nie będę (celowo tym razem) grzebać pod cudzym samochodem bo pomyślą że faktycznie terrorystka jestem. No, teraz to widzę, że u mnie jak osłona wisiała tak i wisi. No jak sama sobie nie naprawie to nikt mi nie naprawi... Że też przyszło mi do głowy, że mąż mi zrobił niespodziankę.  Powtarzam tą samą operację z taśma, odgryzam kawały, przyklejam... i jakoś tam się trzyma. Wchodzę do klatki, rzucam ostatnie spojrzenie przez ramie.. Tak to mój samochód. Jestem w domu 6.20. Czas się umyć i szykować do pracy. Wkraczam do łazienki spoglądam w lustro a tam stoi Pani Jesień rozczapierzona, z brązowymi liśćmi we włosach, z taśmą w reku i uśmiecha się do mnie. 
 - Dzień dobry Kobieto Zwykła ..- pomyślałam
Teraz natomiast myślę , że nie taka baba straszna jak ją malują . I za kierownicą i na kierownicy i pod kierownicą...
Ruszam dając znak kierunkowskazem prosto do lodówki w celu rozluźnienia pasów , czyli popuszczenie gumki w spodniach dresowych tym razem i oddaniu się przyjemnościom niezmotoryzowanym.
Pozdrawiam. Skołowana KZ 


3 komentarze: