No więc chodzi o to, że
człowiek często wybiera w życiu, czego chciałby więcej a czego
mniej.
Nie chodzi o to że sąsiad
ma to ja też chcę, choć gdyby mi podarował swoje auto, to wcale
bym się nie obraziła. Otóż żyjemy w świecie w którym dążenie
do lepszego jest czymś zupełnie normalnym. Nie twierdzę, że
szczęście zagwarantuje nam nowa praca, większy dom, czy miesiąc
na Bahamach.
Zrobiłam ostatnio
dzieciom ruskie pierogi i były przez chwilę najszczęśliwsze na
świecie, choć ja byłam nieszczęśliwa, że muszę posprzątać ten
bajzel po ich robieniu. Przydałaby się jakaś pomoc, ale wszyscy znikają zaraz po zjedzeniu. Zostają tylko talerze i całe szczęście,
bo nie stać mnie na nowe. No więc wracam do myśli przewodniej...
Jestem minimalistką, ale nie konformistką. Chciałabym mieć mniej
w pasie i biuście, więcej w lodówce i na koncie, więcej włosów
na głowie i mniej na nogach, większą łazienkę i kuchnię i
mniejsze łóżko w sypialni. Po chuj mi 150 x 200, jak zawsze śpię
z mojej strony a prać i prasować trzeba z całego łoża. No więc
zdałam sobie sprawę, że jestem coraz wygodniejsza na stare lata,
zużywam mniej par butów bo mniej chodzę, telewizor wisi na
ścianie jako czarny ozdobnik, którego nie oglądamy, Home Cinema
kumuluje kurz a długowłose modne dywany wypierdzieliłam, bo nie
mam ani sił, ani ochoty w nich dłubać wyjmując kudły psa i
powbijane obcięte paznokcie od palców u stóp moich pociech. Zatem
w tej kwestii stałam się praktyczną i mniej estetyczną panią
domu, w którym przecież mam mieszkać i odpoczywać po pracy a nie
się w nim zaharowywać. Czasem widzę jak koleżanki jadą na wieś
odpocząć od tego naszego zwariowanego życia. Wynajmują domek na
wygwizdowie, gdzie ludzie chodzą pieszo do sklepu, jeśli takowy we
wsi mają, a pod kościół mogą podjechać traktorem i nikogo to
nie zbulwersuje. Jak już tam są to odpoczywają na maksa. Znaczy
odpalają tablety, telefony, wyłapują WiFi i zaczyna się
upragniony relaks. Jak nie ma zasięgu to szlak trafia cały plan i
trzeba patrzeć oczyma na świat a nie przez wizjerek w iPhone, czy
też innym aparatem najnowszej technologii.
Ja osobiście odpoczywam w
moich czterech ścianach, albo wyskakuję gdzieś w plener moim
starym rzęchem. Bezludzie mnie cieszy. Nie mam presji na depilowanie
nóg, począwszy od stóp a na pachach skończywszy, bo ktoś tam mi
może włoski na dupie zobaczyć. Dla moich dzieci i tak jestem super
mami, a dla psa to nawet mogę się i dwa dni nie myć i nawet nosem
nie pokręci. Czyli kochamy się takimi jak jesteśmy. Ale owszem
pomijając ten minimalizm, muszę przyznać że nie należę do
konformistek. Zawsze lubię lepiej, smaczniej, cieplej, zimniej,
dokładniej, czyściej a naet bielej. Tak, bielej. Zauważyłam, że
producenci proszków do prania i wybielaczy wciąż wymyślają coraz
to lepsze formuły, które to sprawią że nasze białe bluzki będą
jeszcze bielsze niż nowe a o żółtych pachach nie ma mowy. To
nasze wady wzrokowe i jakieś inne ułomności, a nie nieskuteczność
najnowszych produktów. Lepsze pasty do zębów a ja wciąż mam
szare..., krem przeciwzmarszczkowy a ja wciąż bruzdy na gębie,
które rozprzestrzeniają się w kierunku dekoltu. Na cycki już
nawet nie patrzę... zresztą nie tylko ja. Inni też stracili
zainteresowanie.
Zatem moi kochani
odbiorcy. Podsumowując, w tym wieku wymagam od siebie minimum. Daję
tyle ile mogę, a jeśli nie mogę to trudno. Szczyt a szczytowanie
to dwa odległe cele. Wolę przeżywać małe i częste uniesienia,
niż mieć wciąż pod górę na której szczęścia ”ni chuja”, ni penisa, ni innych przereklamowanych cudów tego świata.
I tym optymistycznym,
realistycznym akcentem zakończę ten refleksyjny, kobiecy wpis.
Pozdrawiam
KZ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz