czwartek, 16 kwietnia 2020

Dwa pedały pod ścianą

No, to jedziemy z tym koksem.
Po wczorajszych mękach z depilacją nóg, córka mnie zachęca do znęcania się nad moją strefą bikini, ale ponieważ trzepie mną na samą myśl o rwaniu owłosienia, postanawiam nie korzystać z tej katorgi. Poza tym brzuch mi zasłania widoki więc nie wiem co tam się kryje, a jak nie wiem co tam jest, to znaczy że tego tam nie ma. Nie ma też nikogo kto by tam wkroczył i nakręcił film dokumentalny z cyklu " z kamerą po buszu" lub coś w tym stylu.
Po zjedzeniu trzeciego śniadania siadam na chwilę na kanapie, bo bardzo zmeczyłam się jedzeniem na stojąco podczas parzenia kawy.
Przebiega mi po głowie kot, ten chudy...a za nim przeskakuje mi po flakach drugi, ten gruby. Mam wrażenie, że biegają po domu jak stado koni a jest ich tylko dwa. Pies smutnieje, na widok szalejacych "mustangów" i idzie do mojej sypialni spocząć znów na podłodze. Wpadam na pomysł, że podrepczę trochę na steperze w ramach sprawdzenia czy nogi mają jakieś uktyte pod tłuszczem mięśnie, czy może już jest ich zanik?
Biorę w dloń zakurzone pedały, ustawiam tuż pod ścianą przy otwartym oknie. Wchodzę na nie i już czuję opór. No nic Monia...dawaj kobito, bo ruch na świeżym powietrzu zawsze dobrze robi. Zaczynam przebierać nogami i czuję jak mi się kołata serce. Mam nadzieję, że po trzech minutach nie zejdę na zawał z tego świata. Po czterech, wystawiam łeb za okno i patrze w czasie dreptania...co tam też na ulicy się dzieje. Nie dzieje się zupełnie nic, ale ja udaję, że dzieje się bardzo dużo i rozglądam się w te i we wte. Podjeżdża śmieciarka. Dobry to znak, czyli żyją jeszcze jacyś inni ludzie na tej planecie. Jakoś tak miło czas leci...już siedem minut! Włosy na głowie przywały zmoczone do globusa...ja czerwona jak burak ale daję...daję ... i nagle zaczyna się wydobywać popiskiwanie z tłoków pod pedałami. Takie charakterystyczne pii-puu, pii-puu, pii-puu...Po kolejnej minucie dochodzi do tego jeszcze jeden dźwięk typu "uch". Więc nabieram większej siły napędowej w udach i cisnę ile wlezie wygrywajac złośliwie pii-puu- uch! Pii- puu, uch! Pii- puu, uch! Coś mi to przypomina...gdzieś z odległej młodości chyba... Mam tylko nadzieję że nie puści z nich dym, tak jak wczoraj z komputera. Mam ostatnio dar do przegrzewania sprzetu.
Nagle wpada syn do pokoju i zdziwiony wyciska przez zęby "no, już myślałem...". Hehe. No jeśli on myślał, to sąsiedzi pewnie też myśleli. A niech myślą...
Po dwunastu minutach postanawiam zaprzestać i schodzę jak na szczudłach. Uda sztywne i jakby trzy razy zwiększyły objętość. Zadowolona myślę, że może by tak parę przysiadów, albo brzuszków...? Zrobiłam dwa, z trzeciego z trudem się podniosłam. Nie będę się forsować, bo po ostatnim treningu z Qczajem (dwa tygodnie temu) miałam takie zakwasy, że jak mi spadł ser z kanapki na podłogę, to stałam nad nim kilkanaście sekund zastanawiając się, jak sie po niego schylić w ten sposób, żeby mi mięśni ud i dupy nie rozwaliło. W rezultacie zawołałam psa żeby posprzątał.
Był zachwycony i ja też.

Dobrego dnia
KZ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz