Stary, dziewiętnaście lat. Zanim pojechałam na roczny przegląd by zdobyć pozwolenie na kolejny rok cyrkulacji, poprosiłam w warsztacie samochodowym o wymianę olejów, filtrów, pastylek hamulcowych, tarczy, a nawet nowe amortyzatory. Wyjechałam szczęśliwa i biedniejsza o siedemset euro. No, na przeglądzie pewnie do niczego się nie przyczepą, pomyślałam.
Wjeżdżam tam gdzie trzeba. Pan sprawdza poziom oleju, światła, klakson, opony, wycieraczki, hamulce...Nadeszła godzina prawdy i kolej na spaliny, czyli poziom zanieczyszczenia jaki wydala mój staruszek.
- pani da na gaz...tylko tak porządnie
- okej
Silnik zaryczał jak stado lwów, bizonów i innych dzikich zwierząt, spod maski wydobyła się czarna chmura dymu, z dupy też się zakurzylo i straciłam widok na pana i całe otoczenie. Gdyby nie flasze robiących mi zdjęć...nie wiedziałabym czy umarłam w eksplozji czy to tylko jestem popularną na tym podejdzie?.
Pan powiedział wymachując rękami, że zdjęć nie wolno robić, więc gapie rozeszli się wraz z chumurą. Jak już "capo" ostygło, stwierdzono, że wywaliło mi "chlodnicę" od ciśnienia przy tym gazie do dechy.
W rezultacie kontroli nie przeszłam, wróciłam do warsztatu "gruchą" z moim biedakiem na lawecie.
Koszt naprawy...kolejne trzysta euro. Następnym razem przejdę bez szumu, usłyszałam pocieszenie. Nie kochani, następnym razem miałam spaloną żarówkę i za dużo oleju.
Do trzech razy sztuka. I sztuką jest nie pierdyknąć tym gratem w piz...u.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz