niedziela, 20 marca 2022

Dreptanie po górach

Ludzie się dziwią, że nie lubię plaży.
Lubię, ale na spacer, na chwilę... Otwarte morze wzbudza we mnie wielki respekt, myślę, że w poprzednim życiu się utopiłam i stąd ten opór. Natomiast piasek mnie drażni we wszystkich dziurkach, dlatego wolę góry.
Wczoraj obwieściłam domownikom, że dnia nastepnego zrywamy się o siódmej i jedziemy osiemdziesiąt kilometrów od domu, żeby się powspinać i pooddychać świeżym powietrzem. Dotarliśmy ze sporym opóźnieniem bo zapomniałam zabrać portfela i nie mogłam zatankować w połowie drogi...no i nie wzięłam dokumentów. Pamiętałam natomiast i jedzeniu, piciu, papierze toaletowym, woreczkach na psie gówienka i innych pierdołach.
Dojechaliśmy cało i zdrowo. Wiatr chciał nam głowy pourywać lub przynajmmiej wydrzeć połowę włosów nam kobietom, bo chłop już jest łysy więc nic mu po oczach nie chlastało. Jak ja mu czasem zazdraszczam tej glacy. Umyje mydłem i nawet suszyć nie musi.
Wspinaczka była pod górę...bardzo ostro i przypomniało mi się, że chyba nie wyłączyłam świateł w samochodzie, więc istnieje ryzyko, że akumulator nam padnie i do domu to chyba ośle z pobliskiej wsi dojedziemy. Chłop szedł ostatni, więc miał najbliżej żeby wrócić i sprawdzić. Nadrobił ze trzy kilometry więcej niż my, ale dobrze mu to zrobiło, bo lekarz kazał mu się więcej ruszać. Okazało się, że źle mi się wydawało, bo były zgaszone. Resztę drogi musiałam co prawda wysłuchać jaką to on ma potrzebę wstawać o siódmej rano w niedzielę zamiast pospać? Po co ja w góry idę połazić i czy nie mogę chodzić po centrum handlowym lub innych galeriach gdzie teren jest równy i można sobie klapnąć żeby się czegoś napić? No i że jak chcę pejzaże podziwiać to z sofy w telewizji... Dziewczyny też co dwieście metrów płakały, że daleko, że zimno i że już nie mogą. Dopingowałam uparcie tłumacząc, że trzeba przezwyciężać słabości, że "cel uświęca środki "...nie zadziałało, ale stwiedzenie "wszystko w imię Instagram" zadziałało natychmiast. Nawet ja pozwolilam na zrobienie mi kilku fotek z moim towarzyszem. Co prawda najpierw zwróciłam mu delikatnie uwagę że mógłby do fotki zdjąć kufajkę bo wygląda jak pasterz lub golarz owiec...jakoś tak mało faworyzująco, jak się mężczyzna 190 ubierze w coś w rodzaju dresu z barana. Może to tylko kwestia gusu lub bezguścia mojego raczej?
W drodze powrotnej wszystkim przeszło. Humory świetne, zachwyceni wycieczką i gotowi do powtórki. Tylko pies ledwo żywy. Padł w domu jak kawka, nawet przy obiedzie żebrać przy stole nie zawitał. Bidulek, pewnie jedyny co w myślach psioczyć na mnie będzie do jutra lub do czasu aż nie zgłodnieje. Jemu wiatr kudłów nie wytargał niestety. Następnym razem zabiorę go z wiatrem...może podziała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz