poniedziałek, 19 lutego 2024

Asturia, ziemia obiecana

 W końcu docieramy do Asturii. Dla mnie to "ziemia obiecana", moje marzenie... 

                                                                                                                

Piękne krajobrazy, nigdy nie mam dość ich oglądania. Podczas jazdy autem, moja głowa przesuwa się z jednej strony na drugą, a ja wydaję westchnienia i krzyki (to lepsze niż orgazm) za kierownicą. Przyjeżdżamy do wynajętego domku. Jest to w mini wiosce z dziesięcioma domami. Oczywiście pierwszą rzeczą, jaką robimy, jest wyjście na podwieczorek do restauracji, bo do jedzenia nic z miasta do wsi nie przywieźliśmy. Zamiast Asturyjczyków... obsługują nas Afrykańczycy, nie ma problemu, ale spodziewałem się usłyszeć akcent z tego regionu, a nie z Nowej Gwinei. Wieczorem gramy na podwórku w karty i Trivial. Ptaki pomału cichną, a kury i kogut sąsiada idą spać.

Moja córka ppdczas gmerania po szafkach odkrywa, że w każdej szufladzie stolików nocnych (obok łóżek) znajdują się całe worki zatyczek do uszu. Pierwsze, co pomyślałam, to że właściciel ma znajomego w aptece lub supermarkecie i daje mu je w prezencie za każdym razem, gdy facet przychodzi po syrop na kaszel lub czopki... (na kaszel raczej nie sądzę). W każdym razie... Nie widziałam większego sensu w posiadaniu pół kilo tamponów. To przecież koniec świata, tu diabeł mówi dobranoc. Ani tędy nie przejeżdżają samochody, ani czołgi, ani nie latają helikoptery. Raz dziennie przejdą trasę ludziska konno i to wszystko, nic więcej. Po rozgrywce kładziemy się wcześnie spać. Byłam padnięty i moją nadzieją było wyspanie się do ósmej (jak bogini, jeśli takowa miała zegarek). Następnego dnia rano (około wpół do piątej) wiem, do czego służą zatyczki do uszu. Pieprzony kogut, król mafii na podwórku, nie zamyka się przez dwie godziny. Co więcej... on zaczyna, a za nim idą jego koledzy z drugiej strony "dzielnicy". Kurwa mać. Byłam w chwale... wśród zieleni... gór...ciszy, szumu rzeki... ptaków śpiewających, ale z tym ptasiorem się nie liczyłam.
Wychodzę o siódmej z kawą w ręku na podwórko i zaglądam przez dziurę w przegrodzie do sąsiada na wybieg. . Widzę tego drania, łobuza, który chodzi po podwórku i pieje... za nim drepcze kolejny kogut, a w rogu widzę trzeciego pieprzonego "muzyka". Po jaką cholerę sąsiadowi trzy koguty? Policzyłam kury i jest ich 8. Trzy z nich od pasa (jeśli go mają) do końca ogona są łyse. Całkowicie nagie z tyłkami na powietrzu. Mój Boże, biedne kurki... od stresu zdążyły już wyłysieć.
Za mną staje mój syn z worami pod oczami jak wory ziemniaków. Stoi z kawą w ręku i pyta:
-Co, mamo... dobrze spałaś? Co dziś jemy?
- Och matko... jak ty jesteś męczący od rana. Nie wiem, jeszcze nie zjadłam śniadania, a ty już o obiad pytasz.
-Mówiłem to tylko na wypadek, gdybyś chciała koguta z grilla...
- Dawaj... poluj na trzy. Niech będzie po jednym dla każdego. W ten sposób kury też sobie odpoczną.

Dobrej i cichej nocy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz